Najkrótsza droga wodna, którą statki
śródlądowe mogą się przedostawać z Wisły do portu w Elblągu wiedzie przez śluzę
Gdańska Głowa, rzekę Szkarpawę i Zalew Wiślany. Jednak w 1988 roku przez całą
wiosnę i lato śluza Gdańska Głowa była remontowana, dlatego statek, na którym
pływałem – pchacz „Koziorożec” woził żwir wydobywany z dna Wisły do Elbląga
inną drogą. Jest ona trochę dłuższa ale znacznie uciążliwsza, bo znajdują się
na niej cztery śluzy, a nasz zestaw czyli pchacz i dwie barki pchane był
znacznie dłuższy od śluzy i każdą z nich musieliśmy brać na dwa razy rozpinając
i spinając zestaw. Cała trasa była jednak atrakcyjna wiodła przez płaskie
Żuławy Wiślane z biegiem rzeki Nogat, przepływając obok zamku w Malborku.
Czasami tak się zdarzało, że mieliśmy dopłynąć do portu w Elblągu w piątek
wieczorem, więc z góry było wiadomo, że nie będzie wyładunku do poniedziałku.
Wtedy zazwyczaj jeden z nas opuszczał statek przed Elblągiem wdrapując się po
drabinie, na któryś z mostów i łapiąc auto - stop, a statek płynął dalej.

Cała nasza trasa rozpoczynała się w miejscu
gdzie Nogat ma swój początek, czyli w Białej Górze, która znajduje się na
prawym brzegu Wisły w połowie drogi między Gniewem i Tczewem. Przy Białej Górze
na Wiśle stała pogłębiarka, która wydobywała żwir z dna rzeki i ładowała go na
nasze barki. W Białej Górze jest śluza i jaz, od którego zaczyna się Nogat, a
także wielkie wrota w wale przeciwpowodziowym, które chronią Żuławy przed
wysoką wodą na Wiśle.
Gdy stoi się na moście nad tymi wrotami to
po jednej stronie rozciąga się widok na Wisłę, a po drugiej na Nogat i Żuławy.


Biała Góra często była miejscem naszego
postoju, a pewnego letniego wieczoru doszło do niecodziennego wydarzenia.
Piszę, że było to na postoju, chciałbym
jednak wyjaśnić, że nie mam na myśli definicji miejsca, tylko raczej termin.
Był wieczór po skończonej pracy, nie było tam jednak żadnego miejsca
postojowego z prawdziwego zdarzenia, miejsce w którym staliśmy nie było do tego
przystosowane, ani nawet oświetlone. Przed śluzą w Białej Górze, stając na
postój nocny wpychaliśmy dziób statku w trawiasty brzeg i wiązaliśmy go do
krzaków. Z pokładu przerzucaliśmy na ląd drewniany trap, żeby łatwiej było z
niego schodzić, a szczególnie wchodzić na statek, pokład znajdował się około 1m
nad brzegiem, elektryczność mieliśmy dzięki agregatowi, który hałasował bez
przerwy. Podobnie było w każdym innym miejscu przy naszej trasie z wyjątkiem
portów w Malborku i Elblągu.*Jednego wieczoru śluzowy przyniósł nam
wiadomość, że rybacy zauważyli na Wiśle barkę, która mocno osiadła na piasku
trochę poniżej wjazdu do Babiej Góry. Ściągnęliśmy kapitana, który był akurat w
knajpie na piwie, odwiązaliśmy statek od krzaków, wciągnęliśmy trap i
ruszyliśmy na ratunek. Jeszcze nie było całkiem ciemno, więc bez pomocy
reflektora znaleźliśmy leżącą na piasku barkę z Żeglugi Gdańskiej. Tak mocno wjechała na piach że aż jedna
burta wynurzyła się trochę z wody. Sytuacja była dla nich beznadziejna, nie
zdołaliby sami ściągnąć barki do rana, a przez ten czas woda mogłaby jeszcze
bardziej opaść unieruchamiając ich na kilka dni. Ściąganie ich zajęło nam około
czterech godzin, z początku próbowaliśmy wyszarpnąć ich za pomocą długiej liny
holowniczej, ale nie przyniosło to pożądanych rezultatów, bo barka nawet nie
drgnęła.
W związku z tym, zmieniliśmy plan działania
i przywiązaliśmy statek tyłem do barki, do jej przednich polerów po stronie
przeciwnej niż mielizna, na krótkiej linie. Powoli zwiększając moc silników
żeby niepotrzebnie nie szarpać liną kapitan ustawił statek w ten sposób, żeby strumień wody z naszych
śrub rozmywał piasek pod barką. Po dwóch godzinach takiego rozmywania, podczas
którego za naszą rufą wirowało wielkie kolisko mętnej wody wytwarzane przez
nasze śruby, barka poruszyła się i zmieniła swoje położenie względem nurtu
rzeki. Od tego momentu wszystko poszło gładko popuściliśmy liny i na długim
holu ściągnęliśmy barkę na wodę i zaciągnęliśmy ją do wjazdu do śluzy na
spokojną wodę. Przycumowaliśmy poniżej śluzy przyświecając sobie reflektorem,
bo było już całkiem ciemno.
Nasz kapitan
oderwany wcześniej od piwa miał ochotę jeszcze coś wypić, a na knajpę było już
za późno. Bardzo się, więc ucieszył, gdy przyszli gdańszczanie z
podziękowaniami i przynieśli ze sobą małe co nieco. Podłączyli do nas kabel,
żeby korzystając z naszego agregatu mieć normalny prąd na barce, ale i tak
większą część nocy gościli na naszym statku. Jeden z nich, mechanik, był w
wieku naszego kapitana, a dwaj pozostali mieli po trzydzieści lat. Byli więc od
nas trochę starsi, ale wszyscy okazali się bardzo sympatyczni. Dwaj z nich
związani byli z Żeglugą morską i tylko skomplikowany splot okoliczności sprawił
że znaleźli się na barce i na Wiśle.
Nigdy przedtem
nie płynęli tak wysoko w górę rzeki, bo zazwyczaj pływali do Elbląga przez rzekę
Szkarpawę, a teraz przywiódł ich tutaj remont śluzy Gdańskiej Głowy. Okazało
się, że oni również, podobnie jak my wozili do Elbląga piasek, czym początkowo
byliśmy zszokowani. Okazało się jednak że piasek pisakowi nierówny. Podczas gdy
my woziliśmy piasek wiślany dla budownictwa, oni wozili piach morski, zupełnie
nie nadający się na budowy, za to podobno doskonały dla form odlewniczych w
elbląskim ZAMECHU, który produkował między innymi śruby napędowe dla statków
morskich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz