W
czasach minionych zawsze zachodziła koincydencja między żeglugą śródlądową, a
bogaceniem się i rozwojem Bydgoszczy. Od końca XV do połowy XVII wieku była to
Bydgoszcz polska, która wyrosła i rozkwitła na prawym brzegu Brdy. Dzięki
zyskom z handlu zbożem spławianym Wisłą do Gdańska szybko rosły fortuny kupców,
którzy sprowadzali do miasta budowlańców, rosła liczba kamienic i liczba mieszkańców, ściągnęli do
Bydgoszczy bernardyni, a przed samym I krachem, czyli potopem szwedzkim, który zakończył
ten okres rozwoju, osiedli także jezuici.
Od
początków osadnictwa w okolicach obecnej Bydgoszczy transport wodny miał duże
znaczenie dla przemieszczania się ludzi i przewozu wyrobów i żywności. Nawet w
czasach do początku XIV wieku gdy jeszcze główny ośrodek – nazwijmy go miejskim
– znajdował się w pobliskim Wyszogrodzie nad Wisłą, tam była komora celna i
urzędnik książęcy, a Bydgoszcz była maleńką osadą na wyspie po środku Brdy.
Wyszogród jednak podobnie jak Gdańsk, Świecie i inne miasta na Pomorzu został
brutalnie spacyfikowany przez Krzyżaków, którzy wykorzystując słabość
Władysława Łokietka wyrżnęli polską (należałoby właściwie powiedzieć –
słowińską) ludność, czyli właściwie wszystkich mieszkańców. W Gdańsku oprócz
Słowian mieszkali również osadnicy pochodzenia niemieckiego, którzy uniknęli
pogromu, więc ośrodek nadal funkcjonował pod panowaniem krzyżackim. Wyszogród
nigdy się nie odrodził, a nowy władca
Polski Kazimierz Wielki musiał pogodzić się z utratą Pomorza jako z faktem
dokonanym. Nakazał więc budowę murowanego kasztelu i ufortyfikowanego miasta na
prawym brzegu Brdy, które stało się grodem granicznym między Kujawami, a
państwem krzyżackim.
W
początkowym rozwoju Bydgoszczy żegluga nie miała dużego znaczenia, dolna Wisła
była cały czas w krzyżackich rękach, więc ograniczała się do lokalnych
przewozów, ludność nie była wtedy zbyt liczna, a cały niewielki gród podlegał
pod Inowrocław. Gdy jednak po zakończeniu wojny trzynastoletniej Kazimierz
Jagiellończyk odebrał Krzyżakom kontrolę nad Wisłą i jej ujściem rozpoczął się
spław zboża na dużą skalę. Bydgoszcz zaczęła się szybko bogacić i zaludniać, w
krótkim czasie przyćmiła i przerosła Inowrocław. Spławianie zboża, a później również
piwa, soli i wyrobów garncarskich wymagało budowy jednostek pływających, co
było dość proste. Większe trudności przysparzało znalezienie ludzi, którym można
było powierzyć cenny ładunek. Powstały więc cechy szyprów i sterników, bo spławianie nie
było proste ani łatwe. Z pewnością nie przyjmowano do cechów osób przypadkowych,
o pracę na szkucie w charakterze pomocnika na pewno było łatwo ale o miejsce w
cechu już niekoniecznie. Nie wiadomo dokładnie jakie kryteria musiał wtedy
spełnić kandydat ale samo trafienie do Gdańska było niełatwe, bo ujście Wisły
wyglądało w tamtych czasach mniej więcej tak:
Poza
tym po Brdzie można było pływać załadowanymi, czyli głęboko zanurzonymi
statkami tylko w ściśle określonych porach roku, bo była latem zbyt płytka, a
wiosną zbyt wartka, żeby bezpiecznie po niej pływać. Teraz rzeka jest
skanalizowana, płynie leniwie, a czasami nawet zamarza ale anonimowy kronikarz
z klasztoru bydgoskich bernardynów pisał na przełomie XVI i XVII wieku, że Brda
nie zamarzała nawet w najostrzejsze zimy, tak często zmieniał się w niej poziom
wody i prędkość jej przepływu. Do tego dochodziły jeszcze trudności nawigacyjne
na Wiśle, a Wisła jaka jest każdy widzi. Latem, gdy wody jest mało na środku
koryta rzeki odsłaniają się wyspy z piachu, a nurt wije się między nimi, wyższa
woda je wprawdzie zakrywa, jednak to wcale nie znaczy, że one znikają. Piachy
ciągle tam są przykryte warstwą wody i łatwo władować w nie statek jeżeli błędnie
się odczyta bieg nurtu, a w XVI wieku statki rzeczne były kruche i taka
przygoda często kończyła się utratą ładunku. Dlatego trudno odgadnąć ile
pomyślnych rejsów jako pomocnik musiał zaliczyć kandydat na sternika zanim
pozwolono mu pretendować do wstąpienia do cechu co być może wiązało się ze
zdaniem egzaminu.
Niestety
I krach pod postacią szwedzkich żołdaków unicestwił Bydgoszcz razem z żeglugą i
całą resztą. Oczywiście wojna nie była totalna, to jeszcze nie były te czasy masowych
rozstrzeliwań. Szwedzi jednak zrabowali co się zrabować dało wzniecając tu i
ówdzie pożary, a ludzi wybił głód i zarazy ciągnące za wojskiem, może niektórzy
uciekli. W każdym razie po wygnaniu z Rzeczpospolitej Szwedów liczebność
ludności zmniejszyła się o około 90%, z 5 tysięcy zostało kilkuset.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz