poniedziałek, 24 marca 2008

Czy żyjemy na Kujawach?

Chociaż chciałbym się odżegnać o polityki to w wielu wypadkach nie jest to możliwe, bo zbyt głęboko wniknęła ona we wszystkie dziedziny naszego życia. Następstwa polityczne w życiu codziennym nie dają się zignorować. To w dużej mierze z przyczyn politycznych Bydgoszcz zatraciła gdzieś swoją kujawskość, która o dziwo przetrwała w mniejszych miejscowościach wokół miasta. Przynależność Bydgoszczy do Polski przed XIV wiekiem często przerywana była chwilowym panowaniem książąt pomorskich, a nawet krzyżaków. Jednakże od XIV do XVIII wieku, nasze miasto należało do Kujaw. Może o tym świadczyć fakt, że na sejmiku kujawskim w Radziejowie często poruszane były sprawy Bydgoszczy. Za czasów zaborów nasze miasto zaczęło być kojarzona z kanałem i okręgiem nadnoteckim. Po powrocie do Polski w XX wieku również nie była Bydgoszcz związana z Kujawami. Zamieszkiwała ja pewna liczba ludności niemieckiej, a osiedli tu Polacy pochodzili nie tylko z Kujaw, ale również z Pomorza, Wielkopolski i Mazowsza. Podczas II wojny i okupacji 1939 – 44, polityka germanizacyjna Niemców w Bydgoszczy, była bardzo skuteczna. Polacy byli wysiedlani, a ci którzy nie chcieli być przesiedleni, mieć pracę i dostawać kartki na chleb, musieli podpisać folkslistę i tym samym stać się półniemcami (Niemcami gorszej kategorii). Gdy po wojnie Niemcy odeszli, opustoszałą Bydgoszcz znów zalała fala ludności napływowej.



Moja mama na przykład pochodzi z Lucimia koło Koronowa, jest więc niewątpliwie Pomorzanką. Ojciec pochodzi spod Lwowa, więc jest Ukraińcem. Kim więc jestem ja, będąc rodowitym Bydgoszczaninem? Większość czytelników tego bloga jest zapewne w podobnej sytuacji. Ja jeszcze zdaję sobie sprawę, ze związku Bydgoszczy z Kujawami, ale moje dzieci, również rodowici Bydgoszczanie, już nie. Władze naszego miasta z nieznanych mi przyczyn starają się żeby te związki dokładnie zatrzeć. Jest wprawdzie w naszym mieście jedna ulica Kujawska ale nie utwierdza nas ona w przynależności do Kujaw. Raczej kojarzymy ją z tym, że wyjeżdżając Kujawską z Bydgoszczy jedziemy w kierunku Kujaw. Nazwa naszego województwa Kujawsko – Pomorskie, zmusza nas do refleksji i spekulacji, odkąd dokąd jest ono kujawskie, a w którym miejscu już pomorskie. Zazwyczaj uznajemy, że Bydgoszcz to już część pomorska. Zdają się na to wskazywać takie nazwy jak: Filharmonia Pomorska, Galeria Pomorska itp. Dlaczego nie Kujawskie? Dlaczego przymiotniki kujawskie są pomijane przy nazywaniu szkół, zespołów sportowych, muzeów itp.? czy wstydzimy się kujawskości?



Inną sprawą w naszym mieście, którą wydaje mi się, że zupełnie niepotrzebnie się pomija, jest jego międzynarodowość. Bydgoszcz jest przecież swego rodzaju ewenementem – miastem polsko-niemieckim. Niemcy starali się wprawdzie usunąć z naszego miasta wszystkie ślady polskości, burzyli polskie kościoły – jak choćby ten na rynku, którego nie udało im się dopasować do niemieckiej kultury. Zmieniali wygląd zewnętrzny niektórych polskich kamieniczek. Zbudowali również wszystkie budynki użytku publicznego w naszym mieście nie licząc oczywiście tych współczesnych. Uważam że tymi nowoczesnymi budynkami nie powinniśmy się za bardzo chwalić, no bo jak wygląda przy starym urzędzie wojewódzkim, dobudowany do niego wieżowiec i blok na Konarskiego? Jak wygląda Urząd Skarbowy na ulicy Wojska Polskiego, na Rejtana lub Fordońskiej? Jak wygląda bank pocztowy czy obecny Bank Ochrony Środowiska? Moim zdaniem przypominają one brzydkie klocki. Po II wojnie światowej Polska Ludowa pomimo, że traktowała miasto jako poniemieckie zaczęła pomijać i przemilczać wpływy niemieckie w architekturze i budownictwie. Kościoły ewidentnie ewangelickie zostały przemienione w na katolickie, bo po odejściu Niemców nie było przecież w Bydgoszczy ewangelików.
Pomimo starań ani Niemcom nie udało się usunąć wszystkich śladów wpływów polskich ani tym bardziej władzy ludowej nie udało się zatrzeć wpływów niemieckich. Ewidentnie niemiecki pozostał Kanał Bydgoski, wszystkie budynki użyteczności publicznej, a także inne na przykład pałacyk Lojda oraz kościoły ewangelickie np. ten na Placu Kościeleckich. Jako pamiątka polskości pozostał kościół Farny, Kolegium Jezuitów, kościół Klarysek i Bernardynów, a także niektóre z kamieniczek na starym mieście. Dlaczego więc teraz, gdy nie ma już w naszym mieście ani władzy ludowej, ani Niemców nie potrafimy chwalić się międzynarodowością Bydgoszczy?

poniedziałek, 10 marca 2008

Unia wymusi?

Mam nadzieję, że Ci którzy wiernie śledzą dzieje Kanału na moim blogu orientują się już, że w drugiej połowie XX wieku, znaczenie drogi wodnej Wisła – Odra mocno podupadło. W dzisiejszych czasach możemy na nią spojrzeć z zupełnie odmiennej perspektywy. Przecież Polska stała się częścią Europy, a inne kraje europejskie chcą handlować z Rosją. Turyści wodni z tych krajów z pewnością chętnie przepłynęliby swoimi jachtami motorowymi z Odry Na Wisłę i na Mazury. Niektórzy już to robią pomimo niesprzyjających warunków na szlaku. Nie jest to jednak zjawisko masowe, postrzegani są przez znajomych jako straceńcy ryzykujący życie w polskiej dziczy.

Podczas mojego pływania w Żegludze, Kanał Bydgoski eksploatowany był sporadycznie przez barki holowane, wożące kamień z Górnej Noteci. Drogą wodną Odra – Wisła, kursowały tylko jednostki pływające, płynące z Odry do baz remontowych w Czarnkowie, Bydgoszczy i Chełmnie. Cała ta droga śródlądowa mocno podupadła z powodu zaniedbania, jakiekolwiek nakłady na jej utrzymanie i remonty wydawały się naszym kolejnym rządom nieuzasadnione. Z relacji innych członków załóg, dowiedziałem się, że jest to szlak mało używany, chociaż jeszcze w latach 70-tych panował na nim dosyć duży ruch. Często dochodziło wtedy do ostrych sporów między Żeglugą Bydgoską, a właścicielami okolicznych łąk położonych w rejonie Białośliwia, Szamocina i Ujścia. Powstało na tych terenach, jakby zagłębie siana, słynne na całą Polskę. Podnoszenie wody, umożliwiające sprawną żeglugę, podtapiało część tych sianodajnych łąk i przynosiło straty ich właścicielom. Sam fakt trwania sporu między Żeglugą, a producentami siana, zdaje się świadczyć o jej słabnącym znaczeniu w tamtych czasach. Stopnie wodne, a więc jazy i śluzy powstały przecież głównie po to, żeby usprawnić transport śródlądowy w tamtym rejonie, a nie po to, żeby ułatwić produkcję siana.

Dopiero po tym jak miałem okazję obejrzeć drogi śródlądowe Niemiec, byłem w stanie odnieść się do bardzo niskiego standardu tej drogi wodnej, a więc: przestarzałe stopnie wodne i śluzy, zbudowane przez Niemców przed I wojną i od tamtej pory nie unowocześniane, wszystkie urządzenia uruchamiane są korbami – także te na jazach; kanały dojazdowe do śluz, w których woda stoi są z roku na rok coraz płytsze; niskie mosty, dokuczliwe dla pustych barek; nie umocnione brzegi; brak miejsc postojowych z oświetleniem, przyłączem elektrycznym i śmietnikiem; brak miejsc do tankowania i pobierania wody. Dla turystów bardzo dotkliwy jest brak bezpiecznych przystani , w których mogliby, bez obawy zniszczenia i okradzenia zostawiać swoje jachty i łodzie idąc zwiedzać okolice.

Znajduje się na tym szlaku także unikatowa ciekawostka na skalę światową – śluza w Krostkowie, niedaleko Białośliwia.



Śluza ta znajduje się na terenie wyjątkowo grząskim i bagnistym, murowane są tylko jej głowy. W odróżnieniu od innych śluz na tym szlaku, nie posiada ona przy górnym wjeździe wrót klapowych, wyposażona jest w dwuskrzydłowe wrota, zarówno od dołu jak i od góry śluzy. Komora śluzy w Krostkowie wykonana jest podobno z darni i faszyny, chociaż po wpłynięciu do niej wydawało mi się, że boczne ściany komory usypane są z ziemi. Barki cumują do metalowych słupów, stojących w rzędach po obu stronach komory. Pomiędzy tymi słupami, a boczną ścianą śluzy, przypominającą wał ziemi, znajduje się pas wody tak jak przy brzegu rzeki. Pokonywany tą śluzą stopień wodny ma niecałe 0,5 m wysokości, myślę że gdyby był wyższy woda chyba rozmyłaby śluzę. W ten sposób skonstruowanej śluzy nigdy więcej nie widziałem, ani w Polsce ani za granicą.