niedziela, 18 stycznia 2015

Stresujące odprawy barek

Pływanie barkami za granicę w latach 80-siątych XX wieku wiązało się z dość częstym odbywaniem odpraw granicznych. Płynąc z Polski na zachód barka musiała najpierw przekroczyć granicę z NRD, w którymś z trzech punktów odpraw. Jeden z nich znajdował się w górze Odry w m,iejscowości  Eisenhüttenstadt w miejscu, w którym łączy się z nią kanał Odra – Szprewa, barki na których pływałem odprawiały się tam często podczas rejsów powrotnych z Berlina do Polski. Drugi punkt odpraw dla barek znajdował się w miejscowości Mescherin nad Odrą Zachodnią, która płynie równolegle do Odry i od tej miejscowości jest już niemiecka. Korzystaliśmy z tego przejścia, gdy mieliśmy ładunek ze Szczecina. Trzeci punkt znajdował się przy śluzie Hohensaaten, w pobliżu  kanału Odra – Hawela. W związku z tym, że to przejście znajdowało się kilkadziesiąt kilometrów poniżej ujścia Warty korzystały z niego barki wiozące na zachód ładunek z portów nadnoteckich: Ujścia lub Krzyża, , bo do niego miały najbliżej.

Odprawy polsko – NRD-owskie nie były szczególnie stresujące. Celnicy byli przeważnie normalni z kilkoma wyjątkami. Ich zadaniem było sprawdzenie wszystkich dokumentów barki, członków załogi oraz ładunku. Szukali również kontrabandy, czyli schowanych papierosów przeznaczonych na handel. Z celnikami trzeba było dobrze żyć i nie wolno było ich lekceważyć. Niejeden wodniak przestawał pływać za granicę z powodu złej opinii wystawionej przez celnika. Przejście takiej odprawy nie nadwerężało jednak nerwów. Inaczej przedstawiała się sprawa na przejściach granicznych między NRD, a RFN czyli między wschodem i zachodem. Między dwoma światami. Na tych przejściach było zastraszanie i wymachiwanie bronią pod byle pretekstem albo i bez pretekstu, zupełnie jak na granicy izraelskiej. Gdy płynęliśmy na zachód, do RFN musieliśmy po zacumowaniu barki otworzyć wszystkie ładownie i magazynki, a sami zamknąć się w sterówce. Na barkę wchodził wtedy oddział celników z bronią i psami tresowanymi specjalnie do szukania ludzi. Szukali podobno NRD-owskich uciekinierów.


Takie przejścia graniczne były jakby oknami w nieprzerwanej barierze z wysokiego ogrodzenia oddzielającego dwa państwa niemieckie. Bardzo dobrze zabezpieczonymi oknami. Kilka takich przejść było na terenie miasta Berlin, a poza nim były tylko dwa. Jedno było nad Łabą przed Hamburgiem, a drugie na kanale, który nazywa się „Mittellandkanal” i ciągnie się od Łaby prawie do samego Renu. Kilkadziesiąt kilometrów od Magdeburga kanał ten przecinał granicę i żeby płynąć nim na zachód każda barka musiała przejść odprawę w Buchhorst, innej drogi nie było. NRD-oescy celnicy byli zazwyczaj bardzo zarozumiali i aroganccy, przyzwyczajeni, że odprawiani wodniacy są potulni i posłuszni. Jeżeli więc zdarzyło się, że któryś z odprawianych wodniaków ośmielił się postawić wszechwładnym celnikom, to wydarzenie takie nabierało wymiaru legendy.



W całej Żegludze opowiadano w tamtym czasie o kapitanie, który wywołał incydent międzynarodowy swoim zachowaniem, właśnie na przejściu granicznym w Buchhorst. Płynął akurat w stronę do Polski i stanął przy pomoście do odpraw, a celnicy porozbierali mu wszystkie szafki na barce, a także wyrwali kilka desek z podłogi każdej ładowni. Zrobili to raczej z samej złośliwości. Nie można było spodziewać się żadnej kontrabandy pod podłogą ładowni barki płynącej z Zachodu do Polski. Gdy po odprawie celnicy kazali płynąć, kapitan postawił się i nie pozwolił ruszyć barki z miejsca. Powiedział, że nie odjedzie dopóki nie naprawią rozwalonych szafek i podłogi. Najwięcej pracy wymagało ułożenie podłóg, nawet z dobrze sklinionej podłogi można deskę wyszarpnąć posługując się łomem, ale bardzo ciężko włożyć ją z powrotem na miejsce bez wyciągania klinów. My barkarze mieliśmy na to oczywiście sposoby, wystarczyło złożyć bokami dwie deski tworząc tak zwaną budę i wbić ją nogami, druga osoba musi w tym czasie pilnować, żeby buda nie zrobiła się w innym miejscu podłogi. Celnicy jednakże, jak się wydaje nie mieli żadnego pojęcia o układaniu desek w ładowniach barek. Zarówno ten fakt jak i upór dowódcy zmiany celników, a także upór kapitana był przyczyną wielu sporów na różnych szczeblach, nawet rządowych.
 Podczas gdy nasz przedstawiciel we Berlinie Wschodnim, prowadził spór z niemieckim ministrem transportu, na punkcie odpraw zapadła noc i zrobiło się ciemno. Celnicy skierowali na barkę reflektory i karabiny maszynowe, a atmosfera zrobiła się bardzo nerwowa. Wreszcie dwie godziny przed północą celnicy po otrzymaniu polecenia z Berlina, wysłali kilku ludzi, którzy mieli dokonać napraw. Nie wiedzieli jak się do tego zabrać. Załoga była już jednak mocno zestresowana i przestraszona, skierowanymi w swoją stronę karabinami. Kapitan uznał, więc ten gest Niemców za przyznanie mu racji i odjechał ze stanowiska odprawy. Później słyszałem, że zachowanie tego kapitana wynikało głównie z faktu, że był to jego ostatni rejs za granicę i zrobił całą awanturę wiedząc, że już nie będzie miał do czynienia z tymi celnikami.



Brak komentarzy: