wtorek, 14 października 2014

Młyn zwany dzisiaj "Słonecznym"

Teraz ten budynek to hotel. Kiedyś mieścił się tam młyn, w którym całymi dniami wrzała praca. Każdego dnia przyjeżdżało tam kilkadziesiąt ciężarówek ze zbożem. Młyn miał chyba jednak duże moce przerobowe, bo oprócz samochodów, które przywoziły po kilkanaście ton dowoziliśmy do niego zboże, konkretnie pszenicę, barką 400 ton za jednym razem.

Przy młynie cumowaliśmy do metalowych słupów, wbitych w dno rzeki w taki sposób, że dziób barki zwrócony był w górę rzeki. Tylną ładownię podstawialiśmy pod koniec rury zwisającej z wielkiego urządzenia. Domyślałem się, że było to urządzenie wyładowcze, stało na specjalnie dla niego zbudowanym pomoście, między barką, a brzegiem,. Pracownik młyna pozdejmował plomby po ich sprawdzeniu, i odkryliśmy ładownię. Na początku tylko jedną pozostałe pozostawiając zamknięte, żeby nie dopuścić do zamoknięcia zboża, w przypadku nagłych opadów deszczu. Jak się słusznie domyślałem, urządzenie stojące na pomoście, służyło do wyładunku. Było to coś w rodzaju potężnego odkurzacza, zasysającego złoże z barki i doprowadzającego do młyna specjalną rurą, a rura wisząca nad ładownią była końcówką ssącą. Po włączeniu urządzenia, okazało się, że oprócz podciśnienia w końcówce ssącej, produkuje ono również olbrzymie ilości hałasu, trudnego do wytrzymania. W najbliższym sąsiedztwie urządzenia dało się „rozmawiać” wyłącznie rękami. Początek wyładunku był dość prosty i łatwy, wrzucaliśmy końcówkę ssącą do ładowni, a ona wysysając zboże opadała pod własnym ciężarem. Jednakże w chwili, kiedy zeszła do podłogi ktoś musiał zejść do ładowni i kierować nią i trzymając za specjalne uchwyty.

Pracownicy młyna nie mieli czasu lub ochoty na całodzienny pobyt, przy grzmiącym urządzeniu. Ponadto cały czas obsługiwali oni rozładunek przywożących zboże samochodów. Kierownik młyna zazwyczaj wynajmował do wyładunku załogę barki. Płacił każdemu z nas, równowartość jednej dniówki za jeden wyładunek. Załadunek i wyładunek zboża oficjalnie był obowiązkiem Zakładów Zbożowych, płacili oni Żegludze tylko za transport. Tylną ładownię skończyliśmy opróżniać po dwóch godzinach. Wyłączyliśmy na chwilę urządzenie, żeby przesunąć barkę, ustawiając pod wyładunek środkową ładownię. Cisza jaka wtedy zapanowała aż poraziła nasze uszy, chociaż była ona względna słychać było tramwaje i autobusy na ulicy Jagiellońskiej i rozmowy ludzi. Nam jednak aż dzwoniła w uszach. Dziwnym wydawało mi się, że chmary gołębi, których było pełno na terenie młyna i wokół niego w ogóle nie reagowały na włączanie i wyłączanie urządzenia. Spokojnie wydziobywały ziarenka. Cały wyładunek, włącznie z przystawianiem barki, zajmował nam około 8 godzin, po wybraniu całego zboża barka wynurzyła się i pokład znowu znajdował się 2 metry nad poziomem wody. Całą operację kończyliśmy przeważnie wieczorem lub późnym popołudniem.


Fragment mojej książki: http://www.mybook.pl/6/0/bid/276

Brak komentarzy: