sobota, 24 grudnia 2011

Zakłamana historia Bydgoszczy

Czuję się trochę zawiedziony. Szukam informacji o żegludze śródlądowej w przedwojennej Bydgoszczy, sięgnąłem więc po zachęcająco wyglądającą „Historię Bydgoszczy” pod redakcją naukową niejakiego Mariana Biskupa, tom II lata 1920 – 1939, stron 896. Spodziewałem się po niej może zbyt wiele, tymczasem okazało się, że trud włożony w jej zdobycie nie bardzo się opłacił. Wiem, że prawd na każdy temat jest zawsze przynajmniej kilka, ale to co stworzyli autorzy tej książki dalekie jest od obiektywizmu i w żadnym stopniu nie odzwierciedla rzeczywistości. Na pewno czuli się oni patriotami i miłośnikami Bydgoszczy, chcieli wbrew faktom wykazać, że Bydgoszcz była wyłącznie polskim miastem. Korzystali z materiałów historycznych ale wybierali tylko te fragmenty, które są zgodne z ich tezą, powstało w ten sposób wiele niekonsekwencji.
Napisali, że w związku z przejściem Bydgoszczy pod panowanie polskie Niemcy masowo opuszczali miasto, bo skończył się okras gdy byli grupą uprzywilejowaną. W 1919 roku ludność Bydgoszczy liczyła sobie 63 tys. osób, w tym tylko kilkanaście tysięcy Polaków, reszta to byli Niemcy. W 1939 roku w mieście mieszkało już 141 tys. osób, w tym tylko około 10 tys. Niemców. Kilka akapitów dalej autorzy przekonują, że w okresie międzywojennym mniejszość niemiecka w Bydgoszczy  szykanowała Polaków. To chyba trochę oderwane od rzeczywistości, sądzę, że to szykanowanie wzięli z dokumentów dotyczących wcześniejszego okresu. Nigdzie natomiast nie napisali, że ludność pochodzenia polskiego, napływająca z różnych regionów i spod wszystkich zaborów, jest nie zintegrowana i skłócona. Nie dość, że różni się kulturą i wychowaniem, to jeszcze mówi różnymi gwarami. Tak jakby nikt z nich nie czytał "Mostu Królowej Jadwigi" Jerzego Sulimy - Kamińskiego.
Najbardziej srodze jednak zawiodłem się na braku informacji o bydgoskich barkach, a miałem powody przypuszczać, że je tam znajdę. Z różnych źródeł wynika, że w tamtym okresie było w naszym mieście co najmniej 300 barek śródlądowych. Zdają się to potwierdzać liczne fotografie.





Barki holowane, bez własnego napędu, nazywane berlinkami musiały przecież przewozić jakieś ładunki, w przeciwnym razie nie miałyby przecież racji bytu. Wszystkie miały po 200 – 300 ton ładowności, co więc woziły? Nie można o tym przeczytać na żadnej z 896 stron „Historii Bydgoszczy”, a szkoda.



Część z tych barek przetrwała wojnę i dalej pełniła służbę, gdy żegluga śródlądowa w Polsce jeszcze funkcjonowała. W 1985 roku było jeszcze w Bydgoszczy kilkanaście takich barek. Na jednej z nich przez 3 lata pływałem.





niedziela, 13 listopada 2011

Koronowo, śmierć rzeki

Koronowo kiedyś leżało nad Brdą i nadal znajduje się w dolinie te rzeki, ale Brda nie przepływa już szumiącym nurtem przez środek miasta. Resztki rzeki z prawie stojącą wodą wyglądają raczej przygnębiająco. Nie chce się wierzyć, że jeszcze w latach 50-siątych  XX wieku bystro płynąca tworzyła w sennym dziś miasteczku zupełnie inną atmosferę.

 


Miasteczko jest urokliwie położone w dolinie Brdy. Ma średniowieczny układ ulic, kila zabytków, piękny park. Dziś Koronowo to siedziba władz gminy, 11 tysięczne miasto znane przede wszystkim z tego, że tuż obok rozciąga się olbrzymi Zalew, który zajmuje powierzchnię ponad 13 kilometrów kwadratowych. W położonych nad tym Zalewem Pieczyskach można każdego lata zobaczyć setki jachtów i żaglówek.
Pierwszymi właścicielami i założycielami Koronowa byli cystersi – mnisi, którzy przybyli prawdopodobnie na te tereny z Sulejowa. W XIII wieku wybudowali oni w Koronowie opactwo, którego pozostałości można dziś oglądać. Część zabudowań przerobiono co prawda na więzienie ale piękną bazylikę zwiedzić może każdy.










W 1410 roku doszło pod Koronowem do bitwy z Krzyżakami, której znaczenie nie jest moim zdanie należycie przez Polaków doceniane. Wszyscy wiemy, że w tym roku była wielka bitwa pod Grunwaldem, ale ta pod Koronowem wcale nie była mniej ważna. Dla upamiętnienia tej bitwy od kilku lat w Koronowie odbywają się festyny i walki drużyn rycerskich w ramach corocznego Festynu Cysterskiego. W mieście stoi też pomnik upamiętniający tamte wydarzenia.







Kiedy przez środek miasteczka płynęła Brda, która była bystrą i ciągle szumiącą rzeką, więc na pewno nadawała całemu miasteczku swoistego klimatu. Napędzała też młyn wodny usytuowany w środku miasta. Dziś już nie płynie. Pozostało wprawdzie po niej stare koryto rzeki ale woda w nim jest płytka i właściwie stoi.




Byłem w Koronowie wiele razy o różnych porach roku i dnia, podczas pogody i niepogody, nie miałem jednak nawet teoretycznej szansy być tam wtedy, kiedy rzeka płynęła jeszcze starym korytem. Urodziłem się w 1961 roku, mniej więcej w tym samym miesiącu, w którym skończono budować zaporę tworzącą Zalew Koronowski. Od czasu zbudowania zapory przez kilkanaście kilometrów starego koryta rzeki, czyli całą dolinę koronowską, przepływa tylko nikła struga wody, która przesącza się pod zaporą co całkowicie zmieniło charakter miasteczka.



Od chwili napełnienia Zalewu nurt Brdy omija Koronowo i płynie specjalnie przekopanym kanałem do elektrowni a Samociążku.  Woda spływa z dużej wysokości na dwie turbiny.





Ilekroć tam jestem próbuję wyobrazić sobie ja ta dolina wyglądała kiedyś, gdy jej dnem płynęła spora i kapryśna rzeka. W ogólnym rozrachunku stworzenie Zalewu było konieczne, żeby rzekę ujarzmić, przecież zaporę zbudowano głównie po to, żeby zapobiec częstemu podtapianiu Bydgoszczy. Poza tym głównym celem utworzenie Zalewu Koronowskiego na pewno opłacalne, jest to przecież zbiornik znany w całej Polsce, miejsce atrakcyjny turystycznie, siedlisko licznych gatunków ptaków, ryb i bobrów. W zamian za to zmienił się klimat jednej doliny i charakter jednego miasta. Jak widać zawsze jest coś za coś.



sobota, 10 września 2011

Włocławek. Niebezpieczna tama

Nie można powiedzieć, że nie ma w Polsce wielkich budowli hydrotechnicznych, bo jedna taka jest. Została w spadku po PRL. Komuniści nie wiedzieli co dalej z nią robić. Nasz rząd chyba też nie bardzo wie. Rzecz w tym, że budowanie samotnej zapory w środkowym odcinku rzeki nie jest tak do końca rozsądnym pomysłem i może się okazać, że jest niebezpieczne. Erozja rzeki spowodowała, że jej poziom poniżej zapory obniżył się już o 4 metry. Na początku, czyli w 1970 roku różnica poziomów między powierzchnią Zalewu, a Wisłą poniżej, wynosiła 10 metrów, teraz jest to już 14 metrów.

 


 Powoli odsłaniają się fundamenty zapory i jeżeli woda znajdzie sobie drogę pod spodem, tama pęknie.

 

Jak to w Polsce często bywa, przeprowadzono badania w celu ustalenia przyczyn erozji na długo po zbudowaniu zapory. Oczywiście nie ma żadnej pewności, że wykryto wszystkie przyczyny wydaje się jednak, że badania ustaliły przyczynę najważniejszą. Otóż okazuje się, że podczas swojego naturalnego biegu rzeka niesie ze sobą całe masy piasku i innego rumowiska, które nie dość, że nie pozwala jej robić dziur w dnie, to jeszcze samoczynnie istniejące już dziury zatyka. Gdy postawimy na rzece zaporę i spowolnimy sztucznie jej bieg to ona przestaje nieść to rumowisko.

Woda pozostawia cały niesiony materiał na dnie zbiornika – w tym wypadku włocławskiego i przepływając przez zaporę jest już czysta. Poniżej zapory drąży dno i wgryza się głębiej w grunt zbierając materiał, który staje się niesionym przez nią rumowiskiem.Taka erozja nie jest zjawiskiem gwałtownym, trwa zazwyczaj kilkadziesiąt lat, ale jest nieunikniona. Nie doszłoby do niej gdyby w porę zbudowano kolejny, niższy stopień wodny w Nieszawie. Mówią i piszą, że jego budowa jest już przesądzona, ale problem w tym, że mówią tak już od dłuższego czasu, a zapora we Włocławku ciągle jest samotna.

 

W 1999 roku pod silnym naciskiem samorządu został zbudowany próg zabezpieczający, który utrzymuje wyższy poziom wody bezpośrednio pod zaporą i który być może trochę spowolni erozję.

 


 

Nasz rząd zanim podjął decyzję o budowie zapory w Nieszawie – podobno jest już nawet jej projekt – rozważał nawet stopniowe opróżnienie Zalewu i zburzenie zapory włocławskiej. Jest jednak pewien problem, otóż przez ostatnie kilkadziesiąt lat cały ten zbiornik pełnił rolę odstojnika w oczyszczalni ścieków. Na jego dnie zebrały się toksyczne osady, zawierające między innymi związki metali ciężkich. Eksperci szacują, że jest tych osadów około 40 milionów metrów sześciennych.

Jeżeli tama pęknie będziemy mieli mnóstwo powodzian ale nie tylko, bo skażona zostanie cała dolna Wisła i Zatoka Gdańska. Nie będzie oczywiście żadnych winnych, opozycja powie, że to przez rząd, rząd powie, że to przez poprzedników. Dla tych, których ten kataklizm dotknie i tak nie będzie to miało znaczenia.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Pochylnie są nie tylko na Mazurach



Ugruntowane jest w naszym kraju przekonanie, że pochylnie na Kanale Elbląskin są ewenementem. Widziałem nawet w internecie autorytatywne stwierdzenia, że pochylnie dla statków na naszych Mazurach to jedyne czynne pochylnie na świecie. Otóż wcale tak nie jest. Najbardziej znana pochylnia dla statków śródlądowych w Europie znajduje się w Belgii, w Ronquieres. Niedawno jeden z moich kolegów, który cały czas pływa na barkach przysłał mi kilka fotek tego obiektu, więc je załączam.

Pochylnia przewożąca olbrzymie barki została oddana do eksploatacji w 1968 roku. Pozwala pokonać 67 metrową różnicę poziomów wody w ciągu 20 minut. Zastąpiła 14 śluz, których przebrnięcie zajmowało barce około 7 godzin, nie mówiąc już o tym że ostatecznie rozwiązała problem oszczędności wody w kanale.

sobota, 23 lipca 2011

Fojutowo, skrzyżowanie.

Budowanie kanału nad poziomem okolicznych terenów nie jest pomysłem nowym i jest dość powszechnie stosowane w krajach, w których budownictwo hydrotechniczne nie jest niczym niezwykłym. Pływając barką widziałem wiele takich budowli, czasami pod drogami wodnymi przebiegają zwykłe drogi, tak jak pod kanałem lateralnym Łaby,



a czasami całe autostrady, tak jak ta koło Magdeburga.


Zdarza się również, że kanał zbudowany jest nad rzeką, tak jak ten w miejscowości Minden nad Wezerą



lub ten nad ogromną rzeką jaką jest Łaba w okolicach Magdeburga.



W Polsce też mamy jedną taką budowlę, tylko może w nieco mniejszej skali. Nie była budowana po to, żeby pływały po niej barki, a sama woda do nawodnienia łąk Kanał jest więc dość płytki, bo płynie nim tylko niewielka część wody z Brdy, a przepływająca kilka metrów pod nim Czerska Struga jest jeszcze mniejsza.




Niemniej jako jedyna w naszym kraju tego typu budowla traktowana jest jako swego rodzaju osobliwość. Jest częścią dziedziny całkowicie obcej polskiej kulturze i myśli technicznej, zacofanej pod względem budownictwa wodnego. Prusacy zbudowali to to 150 lat temu, a nasi budowlańcy mieliby z tym problemy nawet dzisiaj i nie wiem czy w ogóle byliby zdolni zbudować coś, co przetrwałoby w jednym kawałku taki kawał czasu. Dlatego nie dziwię się, że miejsce to staje się atrakcją w skali kraju. Starosta tucholski (poprzedni) doskonale wyczuł tkwiący w tej budowli potencjał, zaprzągł fundusze europejskie i wyremontował cały obiekt. Zewnętrznie, żadne gruntowne naprawy mimo upływu czasu nie były konieczne. Tylko makijaż, nowe płytki w tunelu, tablice informacyjne, ciągi spacerowe i wieża obserwacyjna.



Wejście na wieżę jest bezpłatne, a widoki bezcenne. Samo skrzyżowanie w lecie słabo widać z powodu liści,



ale można obserwować bliższą i dalszą okolicę.



W ślad za pieniędzmi z Unii i ze starostwa przyszła jak to zwykle bywa komercja. Teraz można wypożyczać kajaki lub rowery wodne

.

Zwykłe rowery i quady,



a wokół Fojutowa powstało już kilkanaście zajazdów, hoteli,



kawiarni i restauracji oraz place zabaw dla dzieci.



No i oczywiście obszerny parking.

środa, 4 maja 2011

Rzeka Brda

Przez miasto Bydgoszcz płynie rzeka Brda, ale dzisiejsi Bydgoszczanie nawet nie przypuszczają ile było z nią problemów w przeszłości.

Już od wczesnego średniowiecza wykorzystywali bydgoszczanie siłę wody płynącej w Brdzie i zaprzęgali ją nie tylko do transportu, ale również do pracy przy napędzeniu młynów zbożowych, a później mennicy i tartaków. Prawdopodobnie pierwszych osadników zwabiła na teren obecnej Bydgoszczy właśnie rzeka Brda, a właściwie jej niezwykły w okolicach Bydgoszczy przebieg koryta – rozdzielenie na kilka mniejszych odnóg. Takie domniemywanie nie jest oczywiście rzeczą pewną, ponieważ nie posiadamy żadnej relacji z tamtych czasów. Wiemy jednak z całą pewnością, że Brda była bardzo groźną i kapryśną rzeką, a amplituda wahań wody była na niej bardzo duża.


Z średniowiecznych źródeł wynika, że różnica pomiędzy najwyższym i najniższym w ciągu roku poziomem wody w rzece dochodziła do 5 m. W innych relacjach stwierdza się, że woda w rzece nigdy nie zamarzała. Są to zapiski zakonnika - bernardyna z przełomu XVI i XVII wieku, który nie musiał znać się na hydrologii i locji rzek. Zapisał na przykład, że ryby z Brdy są smaczne, jednakże jego uwaga o nie zamarzaniu rzeki wskazuje na to, że jej poziom, nawet zimą, zmieniał się często i mróz nie potrafił jej unieruchomić, bo za tymi zmianami nie nadążał. Oczywiście nie każdego roku wahania stanu rzeki były ogromne. Załóżmy, że 5 m to wartość skrajna i wyobraźmy sobie, że średnia amplituda wahań poziomu rzeki wynosiła "tylko" 3 metry.

Trudno nam sobie dzisiaj wyobrazić jakim potężnym i nieujarzmionym żywiołem była taka rzeka w średniowieczu. Pierwsi osadnicy na tych terenach i późniejsi mieszkańcy Bydgoszczy musieli myśleć o niej z wielkim szacunkiem i nieustającym nabożnym strachem. Zmuszeni byli do życia zgodnego z jej kapryśnym rytmem i częstymi wylewami. Z pewnością próbowali zabezpieczać swoje domostwa prymitywnymi wałami przeciwpowodziowymi, a całe ich życie odmierzane było kolejnymi wylewami rzeki. Uparte pozostawanie dawnych bydgoszczan nad Brdą świadczy tylko o tym, że czerpali z niej niemałe korzyści:


1) Rzeka żywiła ich rybami, 2) zapewniała transport i komunikację z miastami nad Wisłą, ułatwiała znajdywanie rynków zbytu i umożliwiała handel zbożem, solą, woskiem, miodem, skórami, a później piwem, drewnem, a nawet garnkami. 3) Rzeka pozwalała im korzystać ze swojej siły, gdy nauczyli się już częściowo ją ujarzmiać. W tym ostatnim przypadku pomogła im sama natura. Przy zastosowaniu średniowiecznej techniki nie było możliwe ujarzmienie takiej zmiennej i potężnej rzeki, płynącej jednym korytem, ponieważ jednak rozdzielała się w tym miejscu na kilka mniejszych odnóg, łatwiej je było kształtować. Musieli jednak Bydgoszczanie pogodzić się z jej częstymi wylewami.


W późniejszych czasach próbowali rzekę ujarzmić Prusacy, którzy gospodarzyli w mieście po zaborach. Przekształcili Bydgoszcz w wielki ośrodek dzięki budowie Kanału Bydgoskiego, węzła kolejowego i siedziby władz administracji. Z Brdą jednak nie do końca im się udało, woda nadal zalewała najniżej położone dzielnice. Podtapiała budynki w centrum miasta i wylewała się na ulice i było tak aż do roku 1960.

Na całe szczęście nie było wtedy w naszym kraju tak wielu eko – terrorystów, a nawet jeżeli byli ekolodzy, to nie mieli takich wpływów jak teraz. Faktem jest, że w 1960 roku ukończona została budowa zapory na Brdzie w okolicach Koronowa. Kosztem zalania terenów jednej wioski i obszaru lasu powstał ogromny zbiornik wodny o powierzchni ponad 13 kilometrów kwadratowych. Obecnie jest on siedliskiem wielu gatunków ptactwa i ryb, a także nadmiernie rozmnażających się bobrów, z którymi leśnicy nie mogą sobie dać rady.

Woda odprowadzana z Zalewu zasila elektrownię w Samociążku –również w pobliżu Koronowa – spadając na turbiny z wysokości 25 metrów. Jest to w tej chwili druga, po Włocławku elektrownia wodna w Polsce pod względem ilości wytwarzanego prądu. Od czasu oddania zapory w Bydgoszczy skończyły się zalania.