czwartek, 19 marca 2009

Notecią do Kanału Bydgoskiego

Połączenie Odry z Wisłą wcale nie było takie łatwe jak się wydaje, samo zbudowanie Kanału Bydgoskiego, było tylko pierwszym krokiem do utworzenia tej drogi wodnej. By dotrzeć od Odry do Kanału Bydgoskiego, Bydgoszczy, Brdy i Wisły, trzeba przepłynąć odcinek dolnej Warty i prawie 200 km rzeki Noteć. Dolny odcinek Warty od Santoka do Kostrzyna nigdy nie stwarzał problemów dla żeglugi. Natomiast Noteć i panujące na niej warunki żeglugowe od samego początku były trudne.
Po otworzeniu Kanału dla żeglugi na Noteci rozpoczął się wzmożony ruch jednostek pływających. Zapewne były to początkowo załadowane workami, skrzyniami lub beczkami łodzie, przeciągane być może podczas rejsu w górę rzeki przez ludzi albo zwierzęta. Poruszając się z prądem, ówczesne jednostki pływające prawdopodobnie nie korzystały z żadnych dodatkowych zaprzęgów, które z pewnością nie były tanie. Ich załogi przypuszczalnie wykorzystywały jako napęd nurt rzeki i same dawały sobie radę z nadawaniem jednostce kierunku za pomocą steru oraz tak zwanych bumsztaków (grubych drągów) służących do odpychania łodzi lub barki od mielizny.



Noteć jest rzeką nizinną i nie płynęła prostym korytem, lecz aż do samej Warty wiła się serpentynami, płynąc powoli przez podmokłe i bagniste łąki. Trudno było jednostkom pływającym, które w miarę upływu czasu budowano coraz większe, przeciskać się przez te zakręty, tym bardziej że ich ruch gęstniał. W tekstach źródłowych zachowały się informacje, że przez Kanał Bydgoski przepłynęło w 1776 roku 245 jednostek, a w roku 1786, więcej niż 1300. Licząc, więc średnio na każdy dzień w roku przepływały przez Kanał cztery jednostki pływające. Żeby przepłynąć przez kanał musiały one również pokonać krętą trasę Noteci i zapewne trwało to długo, bo załadowane jednostki musiały często osiadać na mieliznach. Budowniczowie, a potem inspektorzy Kanału oraz całej drogi wodnej Odra – Wisła musieli z tym problemem się zmierzyć. Ich zadaniem było przecież zapewnienie funkcjonalności całego połączenia, zagwarantowanie maksymalnej prędkości jego pokonywania i bezpieczeństwa mijającym się jednostkom. Brak możliwości swobodnego i szybkiego dopłynięcia do Kanału Bydgoskiego mógłby podważyć zasadność jego wybudowania, a na to nie mogli inspektorzy pozwolić. 

Z zachowanych tekstów źródłowych wynika, że budowę i utrzymanie kanału oraz całej drogi wodnej Odra – Wisła, finansowano z pruskiej kasy państwowej. Żeby więc rozwiązać problem z żeglownością na Noteci, trzeba było uruchomić tryby państwowej biurokracji w celu użycia państwowych pieniędzy. Załatwienie problemu z Notecią na pewno z początku wydawało się inspektorom Kanału łatwe i proste, starali się przy tym połączyć działania na korzyść żeglugi z melioracją. Zaczęli prostować koryto rzeki stosując przekopy i "odcinając" całe zakręty.



Po pewnym czasie okazało się jednak, że przekopy prostujące koryto rzeki przyczyniają się do szybszego spływania wody. Poziom rzeki znacznie się obniżał w górnej części prostowanego odcinka do tego stopnia, że uniemożliwiał jakąkolwiek żeglugę. Inspektorzy, których celem było ułatwienie, a nie uniemożliwienie żeglugi stanęli więc przed koniecznością podniesienia poziomu rzeki poprzez zbudowanie stopnia wodnego, czyli zapory z jazem i śluzą. Tak już było do końca wykonywanego przez nich prostowania Noteci. Po wyprostowaniu każdego kolejnego odcinka budowali na rzece stopień wodny ze śluzą, żeby podnieść na tym odcinku poziom wody. Ostatecznie zbudowano 14 takich stopni wodnych i istnieją one do dzisiaj.]
 

 

Można by pomyśleć, że inspektorzy drogi wodnej Odra - Wisła odnieśli połowiczny sukces przy ułatwianiu żeglugi na Noteci. Skrócili trasę i wyeliminowali niebezpieczne zakręty, ale czas płynięcia niewiele się skrócił, bo jednostki musiały pokonywać śluzami liczne stopnie wodne. Dodatkowo wzrosły także koszty transportu towarów tą drogą, bo na pewno od samego początku na śluzach pobierano opłaty. Przecież taka inwestycja w postaci budowy i utrzymania śluz oraz z opłacania śluzowych musiała być w jakiś sposób zrekompensowana.
O tym, że sukces był więcej niż połowiczny świadczy fakt, że prostowanie Noteci kontynuowano do ostatnich lat panowania Niemiec na tych terenach. Można to interpretować jako wyraz uznania wyrażonego przez użytkowników kanału dla przeprowadzanych prac. Świadczy to o tym, że kupcy, przedsiębiorcy żeglugowi oraz właściciele statków, pomimo że musieli pokonywać śluzy i płacić opłaty, byli przekonani o konieczności tej modernizacji. Kręty nurt Noteci musiał więc być dla nich bardzo dużą niedogodnością. Nawet w późniejszych czasach, gdy funkcjonowały już holowniki parowe ciągnące całe zestawy barek, mijanie się dwóch takich zestawów na zakręcie musiało być niełatwym zadaniem

wtorek, 10 marca 2009

Dawne życie nad Brdą

Bydgoszcz kojarzona jest czasami z Kanałem, ale zanim jeszcze zbudowano Kanał, była już na dobre i złe związana z Brdą.

Już od wczesnego średniowiecza wykorzystywali bydgoszczanie siłę wody płynącej w Brdzie i zaprzęgali ją nie tylko do transportu, ale również do pracy przy napędzeniu młynów zbożowych, a później mennicy i tartaków. Prawdopodobnie pierwszych osadników zwabiła na teren obecnej Bydgoszczy właśnie rzeka Brda, a właściwie jej niezwykły w okolicach Bydgoszczy przebieg koryta. Takie domniemywanie nie jest oczywiście rzeczą pewną, ponieważ nie posiadamy żadnej relacji z tamtych czasów. Myślę jednak, że bez ryzyka popełnienia dużego błędu możemy założyć, że Brda była bardzo groźną i kapryśną rzeką. Wiemy, że od najwcześniejszych czasów amplituda wahań wody na Brdzie musiała być bardzo duża.


Z niektórych źródeł wynika, że różnica pomiędzy najwyższym i najniższym w ciągu roku poziomem wody w rzece dochodziła do 5 m. W innych relacjach stwierdza się, że woda w rzece nigdy nie zamarzała. Są to zapiski zakonnika z przełomu XVI i XVII wieku, który nie musiał znać się na hydrologii i locji rzek. Interesowało go, że ryby z Brdy są smaczne. Jednakże jego uwaga o nie zamarzaniu rzeki wskazuje na to, że jej poziom, nawet zimą, zmieniał się często i mróz nie potrafił jej unieruchomić, bo za tymi zmianami nie nadążał. Oczywiście nie każdego roku wahania stanu rzeki były ogromne. Załóżmy, że 5 m to wartość skrajna i wyobraźmy sobie, że średnia amplituda wahań poziomu rzeki wynosiła "tylko" 3 metry.


Trudno nam sobie dzisiaj wyobrazić jakim potężnym i nieujarzmionym żywiołem była Brda w średniowieczu. Pierwsi osadnicy na tych terenach i późniejsi mieszkańcy Bydgoszczy musieli myśleć o niej z wielkim szacunkiem i nieustającym nabożnym strachem. Zmuszeni byli do życia zgodnego z jej kapryśnym rytmem i częstymi wylewami. Z pewnością próbowali oni zabezpieczać swoje domostwa prymitywnymi wałami przeciwpowodziowymi,

całe ich życie odmierzane było kolejnymi wylewami rzeki. Uparte pozostawanie dawnych bydgoszczan nad Brdą świadczy tylko o tym, że czerpali z niej niemałe korzyści:


1) Rzeka żywiła ich rybami, 2) zapewniała transport i komunikację z miastami nad Wisłą, ułatwiała znajdywanie rynków zbytu i umożliwiała handel zbożem, solą, woskiem, miodem, skórami, a później piwem, drewnem, a nawet garnkami. 3) Rzeka pozwalała im korzystać ze swojej siły, gdy nauczyli się już częściowo ją ujarzmiać. W tym ostatnim przypadku pomogła im sama natura. Przy zastosowaniu średniowiecznej techniki nie było możliwe ujarzmienie takiej zmiennej i potężnej rzeki, płynącej jednym korytem. Mamy jednak powody przypuszczać, że obecna tak zwana Wyspa Młyńska istniała już we wczesnym średniowieczu. Brda rozdzielała się w tym miejscu na kilka mniejszych odnóg, które łatwiej było kształtować.

Ówcześni bydgoszczanie prawdopodobnie ograniczali do pewnego stopnia przepływ wody w niektórych odnogach, podnosząc tym samym poziom wody w innych. Wytworzoną w ten sposób różnicę poziomów wykorzystywali później do napędzania młynów. W XVI wieku, po 300 latach praktyki i mając za sobą sporo doświadczeń, bydgoszczanie nauczyli się dosyć skutecznie budować jazy i w pewnym stopniu kontrolować nimi przepływ wody. Spiętrzoną tym sposobem wodę potrafili wpuszczać do fosy miejskiej, która przebiegała wzdłuż murów, mniej więcej w okolicach dzisiejszej ulicy Wały Jagiellońskie. Ich zmagania muszą jednak budzić nasz podziw, ponieważ musieli walczyć z wyjątkowo kapryśna rzeką.


Duże roczne wahania poziomu wody zapewne dawały im się we znaki od samego początku. Prawdopodobnie zdawali oni sobie sprawę z potęgi i mocy rzeki. Wiedzieli, że nigdy nie ujarzmią jej do końca i wykorzystują jej moc tylko na tyle, na ile ona sama im pozwoli. Na pewno musieli godzić się na pewne straty. Gdy młynarze nie zdążyli zdementować i zabezpieczyć swoich urządzeń, podczas gdy woda "rosła", spisywali je na straty, zostawały zabierane przez rzekę.